(…) „…jednym z najbardziej wstrząsających momentów pielgrzymki było dla mnie spotkanie Jana Pawła II z księdzem profesorem Tischnerem – mówił koordynator papieskiej wizyty, bp Jan Chrapek. Spotkanie dwóch przyjaciół, a zarazem dwóch ludzi dotkniętych cierpieniem. (…) Patrzyłem z podziwem jak dźwiga go ksiądz profesor: odważnie, z godnością. Ten uścisk, ucałowanie, przytulenie (bo Papież przytulił swojego przyjaciela) było jak uścisk dwóch olbrzymów, którzy szukają niełatwych odpowiedzi na trudne pytania, ale którzy również podpierają Kościół swoją niemocą”.
(…) W sierpniu nastąpiło pogorszenie zdrowia. Tischner znów trafił na Skawińską. Tam zastała go decyzja o nadaniu Orderu Orła Białego. „Dają mi orła, bo wiedzą, że wywinę orła” – skomentował krótko na kartce.(…).
(…) Osiem dni później rodzina zabrała Tischnera na Kanoniczą. Był pogodny, dowcipkował (w zeszycie), chociaż męczyły go nudności i zawroty głowy. W pewnym momencie podał bratu kartkę, na której napisał: „Pogrzeb w Łopusznej”. Marian bardzo się zdenerwował. „Na wszelki wypadek” – dopisał szybko ksiądz.
(…) Miłości, z jaką rodzina towarzyszyła jego chorobie nie da się opisać. Przez cały czas czuwała przy nim bratowa Barbara, wymieniając się z synami lub mężem: gotowała, zmieniała pościel, podawała leki. Na soboty i niedziele przyjeżdżał z Nowego Targu młodszy brat z żoną (…).
(…) W lutym 2000 roku, gdy już nie był w stanie przełykać nawet płynów, zdecydowano się na zabieg wszycia przetoki do żołądka; zrobił to prof. Tadeusz Popiela (…).
(…) „Nie widziałam człowieka, który by cierpiał tak jak on: bez buntu, bez rozpaczy. Tego w ogóle nie było w jego oczach” – opowiada pielęgniarka Danuta Czekaj(..).
(…) Napisał wtedy swój ostatni artykuł: Maleńkość i jej Mocarz. Znów cytował w nim Dzienniczek siostry Faustyny: „Miłość moja spotęgowała się do niepojęcia. Wiem, że Pan mnie podtrzymywał swą wszechmocą, bo inaczej nie wytrzymałabym ani chwili”. „Siostra Faustyna stwarza wyzwania niełatwe” – pisał. „Zrozumieć Boga w Jego miłosierdziu. Zrozumieć człowieka jako istotę, której potrzebne jest miłosierdzie. Być miłosiernym dla siebie, dla bliźnich, a nawet dla Boga”(…).
(…) Próba miłości wydawała się nie mieć końca. Odebrane mu zostały po kolei: głos, siły, wygląd. „Jak nie boli, to nie boli. A jak boli, to żyć się nie chce” – zanotował w pewnym momencie… Zmarł w krakowskim szpitalu 28 czerwca 2000 roku, kiedy czuwali przy nim brat Marian z żoną. Miał w ręku różaniec, a przy łóżku stał obrazek Jezusa Miłosiernego (…).
Fragmenty książki Wojciecha Bonowicza „Tischner”. Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2001.